Każdy kto spędził chociaż dzień w Gruzji i zaszył się gdzieś poza miastem wie jak gościnni potrafią być miejscowi. Samogon lejący się strumieniami, do tego kuszenie szaszłyczków i sluszanie o polskim gieroju, którego ubili gdzieś pod katyńskim lasem. Gruzini nas lubią. I chyba nie tylko nas. Ale nas na pewno!
Swoją drogą nie sposób nie współczuć tym ludziom. Mieszkają w tak magicznym miejscu, a jednocześnie los doświadcza ich tak mocno (zresztą chyba jak i wszystkich najbliższych rosyjskich sąsiadów). Mówcie co chcecie, ale ja do Gruzinów zawsze miałem słabość. To nie oni są winni tego, że mają głupie rządy (zresztą w tej kwestii Polacy również mają niefart). Część z nas powie oczywiście – przecież dla naszych rządzących najważniejsze jest bezpieczeństwo i zgoda. Ale czy aby na pewno? Czy bylibyśmy tak samo bezpieczni będąc poza Unią Europejską, poza NATO i dzieląc o wiele większą część naszej granicy bezpośrednio z tymi kacapami? No dobra, ale ten blog miał być apolityczny. A więc do rzeczy!
Przebywając w Ushghuli, do którego to miasta dostaliśmy się na pace wiezieni przez gruzińskich wojskowych, zaprzyjaźniliśmy się z Danielem, który to Daniel przebywał akurat u swojej rodziny. Tak się złożyło, że miał swoje wesele za tydzień i koniecznie chciał, żebyśmy się tam zjawili. To znaczy, my go do tej chęci przekonaliśmy, bo na początku jeszcze nie wiedział, że tego chce! Ale jak już się dowiedział to my nie zastanawialiśmy się ani chwili i razem z moją ukraińską koleżanką Daryną ruszyliśmy ile sił w nogach na zabawę.
Było to na wsi pod Tbilisi. Cała zabawa rozgrywała się pod namiotem, a my początkowo byliśmy główną atrakcją wieczoru. No w końcu turyści! No i w końcu z zachodu. Z Polszy! I z takim dużym aparatem! Na pewno to jacyś reporterzy, lub dziennikarze! Trzeba im pokazać jak się Gruzja bawi. A bawić się potrafi!
Legzinka zrobiła na mnie wrażenie. To tradycyjny, żywy kaukaski taniec, w którym charakterystyczna jest poza orła, z lekko wzniesionymi do góry, rozpiętymi ramionami. Podczas tańca partnerzy nie dotykają się – mężczyźni tańczą o wiele bardziej dynamicznie, natomiast kobiety z gracją i spokojem. Zaimponowali mi! Wyglądało to o wiele lepiej niż łamane podrygi wujka Stefana i cioci Bożenki!
Stoły dosłownie uginały się od potraw. Udało się także podejrzeć kulisy, czyli zajrzeć do plenerowej kuchni. Miałem przyjemność siedzieć na przeciwko pewnej starszej kobiety, która dość ostentacyjnie namawiała mnie do kuszenia
i do tego, abym porzucił wszelkie konwenanse i zaczął jeść rękami/rękoma. Miałem pewne obiekcje, ale… trzeba było się jakoś podlizać. I chyba się udało dlatego, że nie jeden raz piliśmy za przyjaźń polsko-ukraińsko-gruzińską. I bardzo dobrze. To było 3 lata temu, a toast jakże aktualny…
Mój dziadek miał chęć kupić konia,ale nie miał możliwości,za to mógł kupić kozę bo miał taką możliwość ,ale nie miał chęci jej kupować… Wypijmy więc za to aby nasze chęci były zgodne z naszymi możliwościami!
Na gruzińskim weselu najważniejszy jest tamada. To mistrz ceremonii. I to wcale nie jest przypadkowa osoba. Sprawowanie tej funkcji jest równoznaczne z wielkim wyrazem szacunku danej społeczności dla tamady. Bo i odpowiedzialność nie jest mała. To on tworzy atmosferę imprezy i wygłasza specjalnie przygotowane toasty. A trzeba powiedzieć, że gruziński toast potrafi trwać i 10 minut. Jest jeszcze jeden czynnik, który jest niezwykle istotny przy wyborze tamady, a mianowicie… mocna głowa. Tamada nie może kolejki “przestopować”. Na weselu dwie rodziny wystawiają swoich przedstawicieli i oni wznoszą toasty naprzemiennie, aż któryś odpadnie od stołu. Zwycięzca zostaje uhonorowany … ugotowaną głową krowy. A kogo można zaprosić do skosztowania takiej nagrody? No jak to kogo – turistu z polszu! Nie polecam. Ale brudzia z tamadą walnąłbym jeszcze nie raz!
Haha, masz jeszcze gdzieś tą koszulę w czachy? ;p design (y) pierwsza klasa 🙂
Oczywiście… Ale się zbiegła kapkę 😀