Amritsar to była magia, a Indie były krajem, który zrobił na mnie największe wrażenie ze wszystkich w jakich miałem okazję się pojawić. Tydzień przed wyjazdem przeczytałem niezwykłą książkę Lalki w Ogniu Pauliny Wilk, którą polecam, każdemu turyście (o przepraszam tylko nie turyście! Ja jestem podróżnikiem!) wybierającemu się w tamte rejony i której recenzję postaram się przygotować JESZCZE w te wakacje (Boże jakie wakacje, przecież ja pracuję…).
Amritsar to miasto w północno-zachodnich Indiach w stanie Pendżab niedaleko Pakistanu. Jest to o tyle istotne, że to właśnie z tego rejonu można dostać się na sławne święto otwierania granicy indyjsko-pakistańkiej w Wagah-Attari, które ma miejsce każdego dnia i cieszy się ogromną popularnością nie tylko pośród turystów. Nie mogłem zrozumieć jakim cudem nie doszło tam jeszcze do zamachu, no i … wykrakałem. Wracając do Amritsaru…Dla Sikhów (odsyłam do zapoznania się z ich religią) miasto to jest najważniejszym miejscem kultu z uwagi na istniejącą tam Złotą Świątynię (Darbar Sahib). Taka nasza Częstochowa x Świebodzin.
Nigdy nie lubiłem podróżować w grupach – w życiu również jestem typem samotnika. Pomimo tego, że bardzo kocham moich najbliższych to uwielbiam zaszywać się w pokoju i oddawać się w całości jakiejś ciekawej lekturze, bądź też spędzać czas z samym sobą. Z tego również powodu moją ulubioną formą zwiedzania świata są wyjazdy w maksymalnie dwuosobowych grupach. Tylko wtedy jest duża szansa na to, żeby chłonąć magiczną atmosferę tych wszystkich niesamowitych miejsc. Zatracić się w otaczającej rzeczywistości. Zapomnieć o swoich korzeniach, problemach, przywarach. Poczuć się jak miejscowy. Zresztą uważam, że z Olą świetnie się uzupełniamy i mamy masę podróżniczych planów na przyszłość, ale wtedy jeszcze się tak dobrze nie znaliśmy 🙂
Jednym z takich miejsc był Amritsar… Czas zaczął tam dla mnie biec inaczej. Kocham ten stan w podróży. Bez deadlinów, bez szefa dmuchającego w kark, patrzącego przeszywającym spojrzeniem prosto w oczy ostentacyjnie pukając wskazującym palcem w zbyt ekstrawagancki (zapewne wzięty na kredyt razem z samochodem) zegarek. Bez pośpiechu, bez pogoni za pieniędzmi, bez otaczania się zbędnymi rzeczami, których najczęstszą funkcją jest zbieranie kurzu na półce. W takich chwilach mam czas na to, żeby spojrzeć z dystansem na swoje życie. Żeby poczuć się wyjątkowym. Pomimo tego, że dookoła mnie jest masa turystów myślących w ten sam sposób – to nie jest istotne. Czuję się wolny. Znikają skrępowania, ograniczenia. Zaczynam rozmawiać z ludźmi. Łamaną angielszczyzną, czasem z użyciem rąk zamiast języka widzę, że możemy mieć więcej wspólnego niż może się z pozoru wydawać. Dla takich chwil warto żyć, takie chwile warto wspominać, takimi chwilami chcę przepełniać całe swoje życie i życie moich najbliższych.
W Amritsarze znajduje się dom pielgrzyma. Za dobrowolną opłatą możemy się przespać w sali, w której znajduje się masa wielkich łóżek i szafek zamykanych na kłódki. To właśnie tam przekonałem się, że chińska kłódka za 2 zł, która przypadkowo się zatnie, może zostać otworzona w zaledwie kilkanaście sekund przy użyciu wysublimowanego sprzętu do włamów jakim okazała się… łyżeczka. Ale to już inna historia.
Na terenie kompleksu świątynnego znajduje się również stołówka, przez którą dziennie przewija się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Przewinąłem się i ja. Sikhowie nakarmili nie tylko moją duszę, ale również zaspokoili moje fizjologiczne potrzeby (bez skojarzeń).
Wedle religii Sikhów wszyscy są równi niezależnie od religii, rasy, płci biologicznej (czy też wybranej po kilkudziesięciu latach, co ostatnimi czasy stało się bardzo modne – pozdrawiamy Krzysztofa Bęgowskiego) 😉 Złota Świątynia to niewielki budynek, umieszczony na środku basenu wypełnionego wodą, w którym pływają złote karpie. Dookoła oprócz domów pielgrzyma znajdują się kuchnie, jadłodajnie, muzea i drobne bary. W środku Złotej Świątyni znajduje się Święta Księga Sikhów (Sri Guru Granth Sahib). Jest ona używana nie do czytania, ale do śpiewania i jest traktowana jako swojego rodzaju Guru. Taka Święta Pani Książka.
Dla mnie stolica stanu Punjab była o wiele bardziej niezwykłym miejscem aniżeli sławny Taj Mahal. To już nie był tylko piękny, zbudowany z przepychem budynek. To była magia tworzona przez cała wspólnotę. Dałem się zaczarować i z chęcią zrobiłbym to jeszcze raz. I zrobię!
“Amritsar był inny niż dotychczas widziane miasta w Indiach. Wzniosła atmosfera przenikała nas do cna, a widok zamyślonych pielgrzymów pogrążonych w żarliwej modlitwie i nas zmuszał do przemyśleń.
Każdy tu był życzliwy, każdy uśmiechnięty. Oprowadzał nas rządowy przewodnik, który nie chciał za to złamanego grosza. Czy to dalej Indie? Dla mnie to była maleńka wysepka na morzu ludzkiej zachłanności, chciwości pomieszanej ze skrajną biedą. Tutaj żebraków nie było, byli pielgrzymi.
Każdy we wspólnocie był równy, a religia nie narzucająca się, nie propagująca misjonarstwa stała się dziś mekką dla ludzi wykształconych i inteligentnych. Co za paradoks, wszak sikhizm był religią prostą, wymyśloną dla ludzi z najniższych kast. Jedliśmy razem z innymi na darmowej stołówce wydającej 60 tys posiłków dziennie. Spaliśmy w Domu Pielgrzyma i piliśmy Nescafe Frappe za 6 rupii (30 groszy).
Magiczne miejsce. Chciałbym tu wrócić. Prawie tak bardzo jak w Himalaje do małego Tybetu w Leh”
Z chęcią wróciłbym do tych miejsc chociażby poprzez slajdowisko, tak jak to miało miejsce 14.01.2014 w Klubie podróżników Keja
PS. Miały być czarno-białe zdjęcia. No to będą. Ciekawy jestem czy spodoba Wam się ten eksperyment. W końcu Indie uchodzą za krainę pełną różnorodności, pstrokatości, niezwykłych barw, smaków, doznań i zapachów (o tak!). A gdyby tak odrzucić to co nas rozprasza i spróbować wydobyć prawdziwe wnętrze Indii. Może byłoby to spojrzenie biegnącego w pośpiechu do pracy małego chłopca? A być może pracujący ciężko w polu chłop, który próbuje wykarmić swoją rodzinę i ma gdzieś to, czy Ty jesteś tu na tydzień i czy za 10 min odjeżdża Ci autobus wiozący Cie w kolejną turystyczną pułapkę. Może małpy skaczące po drzewach i upatrujące błyszczących, odbijających się w słońcu błyskotek, którymi mogłyby przyozdobić swoją samicę… albo cudzą….