Jestem w Izraelu!
– Enjoy your stay in Israel my friend! – Z uśmiechem na twarzy powiedziała celniczka.
– We will so happy that you came to visit our country! We will have a great opportunity to deliver you unforgettable memories! Take care!
No nie. Rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej…
– Za co siedzisz? – zaczepił mnie Krzysztof.
– Za Iran… a Ty? – odpowiedziałem markotnie.
– Ja też…
Krzysztof jest ambitnym doktorantem z prawie dwoma miesiącami płatnego urlopu, który dzielnie wykorzystuje na wojaże w coraz to dziksze zakątki. Emiraty Arabskie, Jemen, Jordania. Nic to wszystko w porównaniu z największym i najgroźniejszym wrogiem Izraela, czyli oczywiście Iranem.
Pierwsza celniczka wyhaczyła mnie już na płycie lotniska. Musiałem przykuć jej uwagę. Szedłem sam. Po wylegitymowaniu mnie zostałem poproszony o wskazanie przyczyny wyjazdu do Iranu. Co ciekawe, to pytanie padło zanim celniczka zajrzała na stronę z wizą irańską, co oznacza, że wywiad działa i ma się bardzo dobrze. Później przeszliśmy do omawiania trasy, którą odbyłem wraz ze szczegółami. Czy byłem tam sam. Czy znam arabski. Czy jestem katolikiem. itd. itp. Jednak z równowagi wyprowadziła mnie dopiero wtedy, kiedy zaczęła się ze mną kłócić o liczbę meczetów w … Łodzi! Kiedy uparcie twierdziłem, że meczetu w moim mieście nie ma żadnego, a jedyne co może się znajdować to miejsce modlitewne, moja ulubienica stwierdziła, że najwyraźniej nie mam pojęcia nie tylko o kulturze i geografii, ale także nie znam miejsca urodzenia! Ot, cwana i przeszkolona w wyprowadzaniu z równowagi izraelska urzędniczka. Kiedy wydukałem już z siebie właściwie wszystko usłyszałem jedynie:
– We will talk later…
Kolejna kontrola odbyła się po pokazaniu paszportu podczas rutynowej kontroli granicznej. Zostałem poproszony o poczekanie, a mój paszport został zabrany. Pół godziny później otworzyły się drzwi, z których wyszedł, jak się później okazało, Krzysiek. Ja byłem następny. Od progu zostałem zapytany czy tego człowieka znam. A, że jeszcze się tak naprawdę nie znaliśmy to odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. Podczas kolejnych pytań o imię dziadka od strony ojca, przyczyny wizyt w krajach arabskich, aktualnego pracodawcę, poprzedniego pracodawcę itd. itp. nagle w całym pomieszczeniu wybuchł alarm. Lekko zdębiałem i w zasadzie nie wiedziałem czy już powinienem się zacząć śmiać, czy jednak płakać. Wybrałem to pierwsze. Nie mogłem się powstrzymać, zwłaszcza kiedy zobaczyłem w jaką furię wpadła celniczka. Kończyliśmy wywiad z akompaniamentem alarmu w tle. Następnie zostałem poproszony o przeczekanie na zewnątrz, aż centrala potwierdzi dane w MSZ.
Cztery godziny później dostałem swój paszport i poszedłem na kolejny autobus. Chłopaki pojechali na przejście graniczne z Jordanią, które zamykali za niecałe dwie godziny. Mm nadzieję, że tym razem przeprawa graniczna poszła im sprawniej.
Nieźle się zaczęło!