Drugi dzień w Serbii był kolejnym zaskoczeniem komunikacyjnym. Okazało się, że pokonanie trasy około 300 km zajęło nam prawie 9 godzin, co spowodowało odkrycie przepięknego kanionu rzeki Uvec. W tym przypadku powiedzenie, że aby ujrzeć zapierające dech w piersiach widoki, trzeba się namęczyć, nabiera realnego znaczenia. Nie tylko droga w kierunku kanionu była długa i męcząca, ale sam dojazd okazał się katorgą dla naszego Czewiego. Finalnie cieszyliśmy się tymi cudownymi widokami jedynie przez pół godziny, po czym czekała nas stroma, wyboista, żwirowa droga powrotna… Nasz punkt widokowy znajdował się między miejscowościami Nowa Varos i Sjenica:
Noc spędziliśmy w miejscowości Dojevice w motelu Wien (blisko Novi Pazar), gdzie za przepiękny dwuosobowy pokój z łazienką zapłaciliśmy 14 euro. Chociaż obiecywaliśmy sobie, że każdego dnia będziemy spali w naszym “trzysekundowym”, rozkładanym namiocie z Decathlonu to jednak pozwalaliśmy sobie co jakiś czas na chwile rozpusty, tym bardziej że ceny hoteli i moteli były stosunku tanie (od 14 do 25 euro).
Największymi urokami przemieszczania się własnym autem jest naturalnie zatrzymywania się w wybranym momencie trasy. W taki sposób odnaleźliśmy najlepszą pljaskavicę w Serbii, czyli dużą pitę (lepinja) z wołowym, baranin (lub innym) kotletem i paprykową pastą ajvar. Do smaku dodawany jest często również kajmak- rodzaj masła z koziego serka. Poza tym, posiadanie auta zobowiązuje do podwożenia autostopowiczów, którymi sami często bywaliśmy. Naszą pierwszą (niestety jedyną autostopowiczką) była 84-letnia staruszka, z którą udało nam się za pośrednictwem przewodnikowego słowniczka wymienić kilka uprzejmości.
Po drodze zatrzymywaliśmy się na krótkie przerwy, zwiedzając pobliskie miasteczka. Jednym z nim było urokliwe Valjevo. Za każdym razem wyglądało to tak, że Marcin szedł na obowiązkową kawę (po pierwsze był jedynym kierowcą, a po drugie nie może żyć bez kawy, więc każda przerwa równała się z poszukiwaniem lokalnej kawiarni, o które nie było trudno na Bałkanach. Dodatkowo zachęcały ceny: 1-2 zł za filiżankę… i to jaką pyszną filiżankę! Osoby takie jak ja, niepijące na co dzień czarnego przysmaku i krzywiące się na widok kawy bez mleka, pokochają smak tureckiej (przepraszam “serbskiej”, “macedońskiej”, “albańskiej” – tutaj wstaw dowolny składnik z bałkańskiego kociołka – kawy). Odradzamy natomiast miejscówkę Zlatibor, w którym nie ma nic oprócz straganów z chińskimi zabawkami i kilku fast foodów. Był to chyba najbardziej męczący dzień podczas całego tripu po Bałkanach.