“Ale jak to tak – bez przewodnika?” czyli Park Narodowy Kopaonik
Dnia trzeciego docieramy do naszego celu – Parku Narodowego Kopaonik. Serbia miała być jedynie drogą przelotową na Macedonię, a okazała się pełna pięknych krajobrazów i przygód – jak chyba każdy kraj, w którym jest się po raz pierwszy….
Ale, od początku. Nie przygotowaliśmy się zbytnio do zdobywania szczytów “gór słońca” jak zwykło się mówić o tych pasmach ze względu na występowanie aż dwustu słonecznych dni w roku. Właśnie dlatego stwierdziliśmy, że nigdzie nie zostaniemy tak dobrze poinformowani jak w Dyrekcji Parku, która znajduje się w pobliskiej miejscowości Raska. Nasza wizyta (a tak właściwie moja, bo Marcin walczył ze znalezieniem bezpłatnego parkingu) zakończyła się otrzymaniem trzech notesów, pięciu map (wszystkie takie same) oraz namiarów na przewodników, bo jakże to samemu w góry. Przecież tam nie ma szlaków! Jak Wy chcecie tam iść samemu?
Rozumiem, że wyglądam na osobę, która potrzebuje pomocy i ma znaczne problemy z orientacją w terenie, ale żeby aż tak?! Na szczęście nie było tak źle jak zakładali. Tym niemniej wizyta była bardzo miła, informacji zaczęło udzielać mi całe piętro, począwszy od Miłosza który dał swój numer telefonu… tak w razie czego, gdybym zgubiła chłopaka po drodze…
Do najwyższego szczytu – Pancicev (2017 m n.p.m.) prowadzi kilka rozwidleń. Zaczęliśmy naszą trasę w miejscowości Kopaonik, w której znajdują się punkty informacji oraz, rzecz jasna, zapracowani przewodnicy. Jest to najbardziej znany region narciarski w Serbii. W zimie można tam spotkać masę ludzi, latem – trochę mniej, ale bynajmniej nie byliśmy sami “na szlaku”. Droga w jedną stronę na (prawie) sam szczyt jest przyjemna i krótka – trwa ok 2-3 godzin. Po drodze mija się liczne kopalnie cynku i ołowiu, od których wziął nazwę masyw – Kopaonik.
Niestety nie można dostać się na sam szczyt, ze względu na stacjonowanie jednostki wojskowej. Szczyt znajduje się na granicy serbsko – kosowskiej i jest miejscem spornym, przed czym ostrzegają tabliczki. Pomimo iż widzieliśmy tabliczkę z napisem “Zabranjevo…” postanowiliśmy się upewnić, czy aby na pewno nie można podejść bliżej… Udało nam się jedynie wywołać strażnika z bazy, który ostrzegł nas przed wężami i… minami. Ze strachem wróciliśmy z powrotem, nie robiąc oczywiście (prawie) żadnych zdjęć.
W drogę powrotną udaliśmy się przez “Niebieskie Stolice” gdzie znajdowały się ruiny kościoła. Tworzyły one piękną kompozycję z malowniczymi krajobrazami górskimi wraz z soczystą zielenią i łąkami pełnymi kwiatów. W pewnym momencie dołączył nawet do nas czworonożny przyjaciel (wyglądał jakby robił za lokalnego przewodnika). A propos przewodników, spotkaliśmy jednego, przemiłego pana z grupą dzieciaków, który zaznaczył nam na mapie miejsca godne uwagi. Co ciekawe zaznaczył nam również swój dom, gdzie mieszka z żoną i dziećmi, tak jakby chciał zasugerować, że jeżeli będziemy chcieli się jutro wybrać w tamte rejony gór na wędrówkę to musimy do niego zajrzeć. Na sam koniec zrobiliśmy sobie półgodzinny spacer na “Markowe Kamienie”, nad które ścieżka biegła już od parkingu. Niestety nasza przygoda z Parkiem Narodowym Kopaonik zakończyła się na tym jednym dniu i trasie około siedmiogodzinnej. Musieliśmy przekonywać siebie nawzajem, że czas nas goni, a przed nami kolejne miejsca.
Następnego dnia rano, w drodze po Macedonii zahaczyliśmy o prawdziwy cud przyrody jakim jest Devil’s Town (Davolja varos). Ten piekielny krajobraz to około 200 czerwonawych skał w kształcie słupów i piramid. Swój czerwonawy kolor zawdzięczają wysokiej koncentracji żelaza i siarki, przez co życie tam praktycznie nie funkcjonuje. Do samej atrakcji wiedzie pieszy szlak(20-30 minut).
“Serbskie” porady:
Zaczynając tour po Bałkanach od Serbii, nie omińcie Parku Narodowego Tara! My chcieliśmy zostawić go na Bośnię i Hercegowinę (leży on na granicy tych dwóch państw), jednak wracając przez Bośnię trzymaliśmy się wybrzeża, przez co podróż w głąb kraju byłaby dużą “stratą czasu”. No nic, w końcu zawsze powinniśmy mieć motywację do powrotu!