Rowerowa, impresjonistyczna, klimatyczna, kontrowersyjna, co w sobie ma kraj wielkości Mazowsza, że tak zachwyca? Niesamowity klimat małych miasteczek, a może tętniąca życiem stolica? Płaska, świetnie skomunikowana, przyjazna rowerzystom. Kraj van Gougha i Rembrandta. Europejska stolica tulipanów, marihuany i szeroko pojętej wolności. Czym są poldery i czy Holandia jest zjadana przez morze? Odkryjcie ją razem z nami w 14 krokach.
1. Pływające domy – barki i kanały w Amsterdamie
Stare miasto w Amsterdamie to nic innego jak dziewięćdziesiąt małych wysepek podzielonych przez sto sześćdziesiąt pięć miejskich kanałów, połączonych blisko tysiąc trzystoma mostami. Wyobrażacie sobie taką ilość kanałów i mostów w jednym mieście? Jeśli nie, to bardzo dobrze, bo oznacza to że musicie po prostu sami ujrzeć ten nieprawdopodobnie romantyczny i klimatyczny widok, a już teraz odpalcie Googlemapsa i zobaczcie w jak finezyjny sposób ułożone są kanały w centralnej części Amsterdamu. Trzy główne kanały, które okalają centrum stolicy – Herengracht, Keizersgracht i Prinsengracht wykopane zostały w XVII wieku w celu osuszenia bagien i umożliwienia rozbudowy miasta, a domy zaczęto wtedy budować na drewnianych palach wbitych w błotniste dno. Ciekawostką jest fakt, że część budynków położonych nad kanałami zaczęła osiadać, przez co są lekko pochylone i opierają się o siebie nawzajem.
Jeśli kanały, to i pływające barki, które w Holandii robią za domy mieszkalne. Cóż to musi być za uczucie budzić się rano, wyjść na taras otoczony z każdej strony wodą, a to wszystko w centrum dużego miasta… Kolejną niesamowitą rzeczą jest brak jakichkolwiek firanek w oknach. Co prawda widać gdzieniegdzie jakieś zasłony, kotary, rolety… ale i tak za dnia nie są używane. Jak widać nie wszystkim to przeszkadza (sama tak miałam w swoim pokoju, chociaż długo o to walczyłam z rodzicami). Nie ma nic piękniejszego niż w pełni oświetlone mieszkanie i poczucie przestrzeni. A kiedy widokowi towarzyszy panorama miasta i sunące po kanałach barki, to nic tylko siedzieć i patrzeć…
Jak zwykle niezawodne Wędrowne Motyle przygotowały świetny film dotyczący zarówno całego Amsterdamu, jak i wiele zjawiskowych kadrów z nad kanałów. Zobaczcie koniecznie.
2. Park Narodowy Hoge Veluwe
Zawsze zanim wyjadę do jakiegoś kraju, sprawdzam jakie posiada parki narodowe, jest to taki mój prywatny wskaźnik atrakcyjności danego państwa. Moje zdziwienie było ogromne, kiedy okazało się, że Holandia ma ich aż… 20 (pomimo swojej niewielkiej powierzchni), a jednym z nich jest Park Narodowy Hoge Veluwe, do którego razem z Marcina siostrą dojechałyśmy na rowerach z pobliskiego Deventer (zaledwie 40 km w jedną stronę po pięknych ścieżkach i równym jak stół terenie). Park jest obszarem piaszczystych wrzosowisk i gęstych lasów. Dawniej stanowił prywatną posiadłość Antona i Heleny Kröller- Müller. Ona kolekcjonowała dzieła sztuki, on skupował ziemię. Oboje pochodzili z bogatych, wpływowych rodzin, a odziedziczone fortuny pozwoliły im na spełnieniu jednego z marzeń, jakim było stworzenie miejsca, które stanie się połączeniem kultury i natury.
I rzeczywiście, udało im się stworzyć unikatowe miejsce. Koniecznie trzeba zwiedzać go na rowerze, chyba że lubimy bardzo długie wędrówki, gdyż po samym parku trasy zwiedzania mają przeszło 30 km (na moje oko, więc zapewne o wiele, wiele więcej). Trasy rowerowe wiodą przez rozległe obszary wydm i lasów. Przy odrobinie szczęścia dostrzeże się biegające dzikie jelenie, sarny i muflony (te poniżej znajdowały się niestety za siatką).
A oprócz kontaktu z naturą, popodziwiamy również dzieła sztuki w Rijksmuseum Kröller-Müller, które uważane jest za jedno z najciekawszych muzeów w Holandii. Prezentuje ono szeroki przekrój współczesnej sztuki europejskiej – od impresjonizmu (chyba najbardziej przypadł mi do gustu), poprzez kubizm, po najnowsze kierunki. Największą popularnością w muzeum cieszy się kolekcja prac Vincenta van Gogha, która obok amsterdamskiej, jest najbogatszą na świecie w prace tego artysty. To aż 278 prac, z najbardziej znanymi: „Most Langlois w Arles z piorącymi kobietami”, „Taras kawiarni w nocy” czy „Cztery ścięte słoneczniki”. Przyznam, że obrazy tego artysty mają w sobie coś takiego, co przyciągnęło moją uwagę. Przykry może być fakt, że jako artysta van Gogh został doceniony dopiero po śmierci, a zmarł bardzo młodo, mając zaledwie 37 lat. Co prawda obrazu nie zakupiłam, to fajną pamiątką są podstawki pod kubek. I tak oto codziennie rano, przy herbacie, towarzyszą mi 3 najpopularniejsze dzieła Vincenta.
Na tyłach budynku znajduje się równie ciekawy Park Rzeźby, będący jedną z największych ekspozycji tego typu w Europie.
3. Rowerowy raj
Holandia to kraj dedykowany do jazdy rowerem. Chyba nie ma Holendra, który nie posiadałby chociażby starej damki, a zakup roweru (używanego) to dość tania sprawa. Są wszędzie i to jest po prostu piękne! Chodź przyznam, że musiało upłynąć trochę czasu, żebym poczuła się pewnie za kierownicą roweru, szczególnie w Amsterdamie. Stolica jest idealnie przystosowana do uprawiania tego sportu (tysiące ścieżek), mimo to trzeba mieć oczy wokół głowy i po prostu przyjąć do wiadomości zasadę- kto pierwszy ten lepszy. Znaki z pierwszeństwem przejazdu raczej nie obowiązują w Amsterdamie.
Naturalnie nie będziecie mieli żadnego problemu ze znalezieniem wypożyczalni rowerów. Nasz koszt wynajmu w Amsterdamie (w maju 2017) to 8 euro za 4 h.
Pewnie się domyślacie po ilości wstawionych zdjęć rowerów (mamy ich więcej) i rowerzystów, że lubimy ten sprzęt. Pasja jeżdżenia na rowerze przeszła również na fotografię, ale przyznacie, że jest to bardzo wdzięczny element krajobrazu?
4. Amsterdam i jeszcze raz Amsterdam !
Chodź w Amsterdamie byłam zaledwie jeden dzień (czego żałuję niezmiernie, bo chętnie poszwendałabym się przez kilka ładnych dni, tak jak to miał okazję Marcin jeszcze za czasów studenckich, kiedy to posiadał szeroką gamę znajomych płci pięknej na Erasmusach i wykorzystywał w pełni swoje znajomości podobno głównie na zwiedzanie…) to tyle wystarczyło, abym dopisała to miasto do ulubionych. Marcin wciąż mówił mi, że to jego ulubione miasto w Europie i na pewno będę miała podobne odczucia i tak właśnie było. Wspominałam już o klimatycznych kanałach, domach na wodzie, czerwonych latarniach (będzie dalej), pięknych parkach z dywanami tulipanów (za chwilkę).
Innym miejscem, które zrobiło na mnie duże wrażenie jest obszar wokół Rijksmuseum (do samego muzeum jak i sąsiednich nie wchodziliśmy, zarówno ze względu na ceny jak i postanowienie, że większość holenderskich, wiedeńskich czy praskich miejsc sztuki pozostawimy sobie na emeryturę). Na razie cieszyliśmy się niesamowitą, tętniącą życiem okolicą. Warto jednak wiedzieć, że niespełna pół kilometra od słynnego Rijksmuseum, znajduje się muzeum van Gogha, z jednym z najbardziej rozpoznawalnych obrazów na świecie „Słoneczniki”.
Amsterdam posiada także strefy odpoczynku i pięknej zieleni. Jednym z największych tego typu miejsc jest Vondelpark – odpowiednik londyńskiego Hyde Parku, pełen piknikowiczów i ulicznych artystów.
Warto wiedzieć, że jeżeli nie przyjechaliśmy do Holandii wiosną i nie mamy tyle szczęścia, aby ujrzeć kwitnące tulipany, zawsze możemy przespacerować się wzdłuż kanału Singel w stronę Koningsplein. Znajduje się tam bowiem słynny Bloemenmarkt (targ kwiatowy), gdzie zakupimy cebulki kwiatowe, nasiona czy rośliny doniczkowe, a wszystko w przycumowanych na stałe pontonach. Dla entuzjastów tematu, upolujecie tutaj odmianę Black Parrot, a więc autentycznego czarnego tulipana (o którym pisał słynny pisarz od „Trzech muszkieterów”). Warto zakupić sobie kilka cebulek, tym bardziej, że żyjemy w czasach, w których pojedyncza cebulka rzadkiej odmiany nie kosztuje tyle albo i więcej co zarobki całego życia przeciętnego Holendra, jak to bywało w XVII wieku.
Dobrą wiadomość może być również fakt, że w Zoo (in. Natura Artis Magistra) podziwiać można tulipany od końca stycznia, do początku maja.
W jaki sposób dostaliśmy się do Holandii? Niestety nie najtaniej, ale trudno złapać dobrą okazję na majówkę. Po prostu 1,5 miesiąca wcześniej zakupiliśmy bilety przez Polskiego Busa, który z przesiadką w Berlinie dowiózł nas z Łodzi do Amsterdamu. Zapłaciliśmy niecałe 200 zł od osoby (w jedną stronę). Połączenie było o tyle wygodne, że wyjechaliśmy w czwartek o 16:30, przez co nawet nie musieliśmy się zwalniać wcześniej z pracy, po prostu wzięliśmy bagaże ze sobą i po zaledwie… 18 godzinach byliśmy na miejscu. Jeśli ktoś jest fanem jazdy autobusami i czytania książek to idealna opcja. Powrót natomiast (już samotny) miałam z Eindhoven do Warszawy, za około 100 zł samolotem.
5. Niesamowite małe miasteczka
Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że większość miast i miasteczek w Holandii to swego rodzaju perełki architektoniczne. Oprócz Amsterdamu, miałam okazję odwiedzić Rotterdam, Hagę, Eindhoven, Zwolle, Goudę i Maastricht, i każde mi się na swój sposób podobało. Kolejną rzeczą jest niesamowita czystość i świetnie rozwinięta infrastruktura. Wąskie uliczki, pięknie utrzymane skwery, trawniki, kostki pokazują jak dużą wagę przykłada się do porządku i estetyki.
W Holandii zatrzymałam się w Eindhoven, który liczy niecałe 100 tys. mieszkańców. Atmosfera jaka w nim panuje jest niesamowita, a wygląda ono tak:
Dodatkowo Eindhoven położone jest nad rzeką IJssel, na którą rozciąga się piękny widok i która jest miejscem wypoczynku dla mieszkańców. Zdecydowanie zazdrościłam Marcie wyboru miejsca na Erasmusa! Chodź ona sama żałowała, że nie mieszka w Amsterdamie, w którym miałaby bogatsze życie towarzyskie i dostęp do większej ilości wydarzeń kulturowych. Mimo wszystko, jest to miejsce warte odwiedzenia, a nawet zamieszkania!
Domyślacie się może czemu kamienice są pochylone do przodu a na szczycie wisi doczepiony hak? Pierwsza, najbardziej oczywista rzecz, o której pomyśleliśmy wtedy to możliwość podwieszania ciężkich przedmiotów (np.mebli). Kamienice są tak wąskie, że w inny sposób byłoby to po prostu niemożliwe albo bardzo utrudnione. Druga sprawa, mniej oczywista, to problemy z odwadnianiem dachów. Dzięki takiemu kształtowi, woda mogła bez problemu spływać na ulicę. W końcu Holandia to kraj, nie tylko „zjadany” przez morze, ale także notujący wysokie sumy opadów.
Klimat potrafią stworzyć również nowoczesne, designerskie elementy:
6. Nadmorski klimat Hagi
Do Hagi trafiłam dopiero późnym popołudniem, po całym dniu wrażeń, który rozpoczął się przestopowaniem z Deventer do Goudy, następnie zwiedzeniem Rotterdamu (na pieszo, w pośpiechu) i dostaniem się do Hagi, aby w końcu ujrzeć morze. I chodź Haga (a tak właściwie Scheveningen) ma do zaoferowania zdecydowanie więcej atrakcji niż plażowanie, to jednak zapamiętałam ją głównie jako miejsce z cudownym zachodem Słońca z widokiem na morze w pobliskiej kawiarni. Niesamowicie to wyglądało.
Wysiadając na dworcu kolejowym w Hadze, przesiadacie się na tramwaj miejski, który dowiezie nas do samej plaży, a po drodze zatrzyma się przy głównych punktach miasta. Ja oczywiście (pomimo namowy Pana z punktu informacji turystycznej – mieści się ona blisko dworca), postanowiłam przebiec dystans 5 km w jedną stronę na pieszo, robiąc przy tym zdjęcia wszystkim atrakcyjnym miejscom (trochę gubiąc się po drodze)… średnio udany pomysł, straciłam w końcu masę czasu (i kilogramów), przez co rzutem na taśmę dotarłam nad morze, co prawda na spektakularny ale zbyt krótki zachód słońca. Szybka 15- minutowa kawa i musiałam wracać ostatnim tramwajem miejskim z powrotem na dworzec. Polecam zaplanować sobie caaaały dzień w tym mieście i wygospodarować czas na cieszenie się plażą i widokiem morza.
Ponieważ mój kontakt z zabytkami tego miasta ograniczył się do szybkiego rzutu okiem i szybkich zdjęć, przekierowuję Was na ciekawy portal o Holandii, gdzie przeczytanie więcej o Hadze.
7. Futurystyczny Rotterdam
Rotterdam nazywane jest jedną z europejskich stolic architektury. W czasie II wojny światowej, podczas niemieckich bombardowań, w przeciwieństwie do Amsterdamu, został praktycznie w całości zrównany z ziemią . Później, zamiast przywrócenia dawnej architektury zdecydowano się rozwijać nowoczesny port, a w nim nowoczesne i innowacyjne zabudowania.
Prawdę powiedziawszy, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Rotterdam. Wiedząc że jest to największy port Europy położony nad Morzem Północnym, w delcie Renu i Mozy, wyobrażałam sobie długie kilometry nabrzeża z ogromną ilością statków ( i marynarzy… ). A na miejscu okazało się nieco inne. Czy gorsze? Na pewno nie. Dla mnie każde miasto, w którym byłam w Holandii ma jakiś niezwykły klimat, zarezerwowany tylko dla siebie. I chodź lepiej odnajdywałam się w tych mniejszych miastach (dosłownie i w przenośni) to jednak spacer wzdłuż Erasmusbrug, będącego bez wątpienia symbolem tego miasta, daje poczucie wytchnienia od gwarnego, tętniącego życiem Amsterdamu.
Jedną z polecanych atrakcji Rotterdamu jest 75-minutowy rejs wzdłuż wybrzeża i dookoła portu. Można wtedy zobaczyć z bliska stocznie, doki i oraz nabrzeża. Podobno duże wrażenie robi przejażdżka wieczorna, kiedy statki i rafineria zostają podświetlone. Będąc tam w sezonie wakacyjnym, warto zarezerwować więcej czasu i wybrać się w dłuższy rejs np. do wiatraków Kinderdijk.
Skoro Rotterdam, to i Erazm z Rotterdamu – niderlandzki filozof, jeden z czołowych humanistów renesansu (zwany księciem humanistów), którego dzieła wpisane zostały przez ówczesnego papieża do „Indeksu ksiąg zakazanych”. Polecam audycję radiową poświęconą jego osobie.
8. Księgarnia w dawnych murach kościołów – Maastricht
Tak, w Holandii takie rzeczy są na porządku dziennym. Choć jest to chyba i tak najmniej ekstremalna zmiana funkcji budynku. Dla mnie księgarnie są miejscem z duszą i muszę przyznać, że z tej nie chciało mi się wychodzić. Chodź punkt kawiarniany znajdujący się dokładnie w miejscu dawnego ołtarza może budzić pewne pytania, to jednak miejsce to pamięta znacznie gorsze czasy. Więcej możecie przeczytać u Zofii w podróżepokulturze.pl
9. Dobowe karty na przejazdy
14.50 € – tyle kosztowała mnie karta dobowa (kupiona w jednej z sieciówek w Holandii – w Blokkerze, nie jest to stała promocja, a karty dostępne są co tydzień w innych sklepach). Na takiej karcie przejechałam trasę Deventer – Gouda – Rotterdam – Haga – Deventer na jednym bilecie! Dla porównania cena biletu na jeden odcinek, np. dla trasie Deventer – Gouda to cena około 18 € – więcej niż cena całego całodziennego karnetu na tej karcie. Niewiarygodne, a jednak !
Karta ma pewne ograniczenia. Nie jest dostępna w godz. 6.30-9.00 i 16-18.30 i ważna jest od momentu zakupu do 4 rano. Aha, no i najważniejsze… jeżeli planujecie sobie na następny dzień wstać o 7, i o 8 liczycie że kupicie kartę w danym sklepie, to sprawdźcie najpierw od której jest otwarty. Mój był od 11 tego dnia, przez co zdecydowałam się na stopa do Goudy (był to świetny pomysł!) i dopiero po 11 zakupiłam kartę na dalszą podróż.
10. Czerwone latarnie i coffeshopy
Dzielnica czerwonych latarni słynie z tego, że tuż po zmroku można na niej ujrzeć roznegliżowane panie w witrynach okien wystawowych. Przypominają poniekąd manekiny z wystaw sklepowych, które od czasu do czasu wykonają jakiś filuterny ruch albo ruszą jedną albo drugą częścią ciała. Z mojej perspektywy, przyznam że nie zrobiło to na mnie wrażenia, na zasadzie – ani pozytywnego, ani negatywnego. Wychodzę z założenia, że po prostu nie muszę chodzić w miejsca, które mi nie odpowiadają, a wycieczkę (jednorazową, kilkunastominutową) po Czerwonych latarniach uznałam za element wycieczki krajoznawczej. Kontrowersje może wzbudzać fakt, że w dzielnicy rozpusty znajdują się zarówno domy publiczne, sex-shopy, salony masażu, kluby go-go jak i zwykłe sklepy, kamienice mieszkalne i 2 kościoły. Tyle w tym temacie. Chociaż nie, musicie jeszcze wiedzieć, że w dzielnicy tej mieści się pierwsze i najstarsze (1985) muzeum seksu na świecie. W środku obejrzeć można przedmioty i materiały ilustrujące postawy seksualne na przestrzeni około 4 tysięcy lat ! I uwaga, obowiązkowym „must see” (czy może raczej „must do”) jest 2-metrowe krzesło w kształcie penisa (przewodnik poleca, no to polecam Wam, nie wiem – nie byłam, nie siedziałam. Przewodnik z kolei odradza Muzeum Erotyki, które jest dosadne, niesmaczne i zniechęcająco przewidywalne, no więc nie polecam.
Kolejnym, niecodziennym miejscem jest Muzeum Marihuany, Haszyszu i Konopi. Muzeum to zarówno zajmuje się sprzedażą różnorodnych, najsilniejszych roślin psychoaktywnych oraz akcesorii (w tym opatentowanego inhalatora, który podobno eliminuje wdychanie szkodliwego dymu (?)), a także zachwala rekreacyjne, medyczne, odzieżowe, paliwowe, budowlane i wszelakie zalety tegoż zioła.
Komu niedosyt wiedzy w temacie narkotycznym, odsyłam na portal mojaholandia.pl.
11. Sery, tulipany, chodaki i wiatraki
Nie, nie próbowałam sera z marihuaną, ale chyba przyznacie, że kusząca mieszanka??W Holandii istnieje kilka miejsc, w których produkuje się ser. Najbardziej znane miejscowości to z pewnością Edam i Gouda (z której pochodzi to zdjęcie). Chodź w Goudzie spędziłam może z godzinę (była ona jedynie przystankiem przed Rotterdamem i Hagą, gdyż tutaj właśnie dojeżdżał mój autostop) i zdążyłam tak właściwie jedynie nawdychać się zapachu serów z licznych sklepików, to jeśli będziecie tam między czerwcem a sierpniem, warto w któryś czwartek zajrzeć na Markt, na którym odbywa się targ serów. Dawniej w miejscu tym chłopi przywozili sery domowego wyrobu do ważenia i klasyfikowali je pod względem wilgotności, zapachu i smaku, a wyniki zaznaczano na serach. Co do ustalania ceny, służył do tego system… uderzeń ręką a zawartych transakcji podobno nigdy nie zapisywano, opierając się na wzajemnym zaufaniu. Ciekawa sprawa. Mniej ciekawy był dla mnie zapach unoszący się w tych sklepach, chodź jadam od czasu do czasu serek żółty (szczególnie „goudę”), to z pewnością innej odmiany niż te serwowane w sklepie.
Drugą znaną miejscowością oraz drugim gatunkiem sera (po Goudzie) jest Edam. Serek ten produkowany jest w formie czerwonych kulek. Tutaj również odbywają się targi pod gołym niebem – na Kaasmarkt (w każdą środę lipca i sierpnia). Natomiast istny „serowy cyrk” rozgrywa się w miejscowości Alkmaar. To tam znajduje się szeroko rozreklamowany targ serowy, gdzie od XIV wieku serowe widowisko przyciąga szerzę turystów, a tragarze w białych spodniach, koszulach oraz czerwonych kapeluszach z kolorowymi wstążkami (zielonymi, niebieskimi, czerwonymi i żółtymi – od czterech firm tworzących cech serowych tragarzy haha) przenoszą zakupione sery na ozdobnych nosidłach do pobliskich kawiarni, gdzie można w końcu zapłacić za pachnące przysmaki. A jeśli znajduje się wśród Was jakiś serowy wyjadacz, z niedosytem wiedzy, to może tutaj zaspokoi swój głód.
Chodź warunki pogodowe sprawiają, że Holandię zwiedzać można przez cały rok (chłodne lata do 20° C, łagodne zimy na plusie) to jednak wiosna jest okresem, w którym ujrzymy przepiękne dywany tulipanów. Co ciekawe, moda na cebulki panuje w Holandii już od XVI w, a przywędrowała tu z… Turcji, zapewne dzięki sefardyjskim kontaktom handlowym (w tamtych czasach Amsterdam i Konstantynopol był domem dla żydowskiej diaspory). Zainteresowanych historią tulipanów odsyłam na bloga Kędzierskich (a polecam i odsyłam tylko na te blogi, które są genialne, więc zajrzyjcie koniecznie 🙂
Najbardziej znanym miejscem w całej Holandii z powodu hektarów tulipanów, wśród których przebiega 15 km ścieżek spacerowych jest bez wątpienia Park Keukenhof (również blog Kędzierskich). Niestety nie dotarliśmy tam, ale zdjęcia robią wrażenia, więc co dopiero ich widok.
Co do wiatraków, wiatry nam nie sprzyjały i nie dotarliśmy ani do Kinderkijk niedaleko Rotterdamu (ale możecie je zobaczyć u Kaśki z miscatalina.pl) ani do Zaanse Schans obok Amsterdamu (zobaczcie relacje ośmiustóp – przy okazji świetny blog o podróżach z dziećmi) – a chcieliśmy. Niestety zatrzymała nas autostrada, a po ponad godzinnym kluczeniu wokół odpuściliśmy (a wystarczyło pojechać pociągiem albo autobusem…). Okazuje się, że z centrum Rotterdamu nie jest tam aż tak blisko na rowerach, więc lepiej jest albo wybrać komunikację miejską albo dobrze zaplanować trasę. Ciekawostką na ten wiatraków w Zaanse Schans może być fakt, że wiatraki te nie służyły jako napędzane wiatrem urządzenia odwadniające, ale np. do…kruszenia skał mineralnych używanych do produkcji farb. Więcej o wiatrakach możecie się dowiedzieć tutaj.
A nam pozostało jedyne pamiątkowe zdjęcie z jednej z restauracji w Deventer 🙂
12. Muzea i galerie sztuki
Holandia to kraj młodego Vincenta van Gogha, rewolucjonisty farby i ołówka – Rembrandta z Lejdy czy Andy’ego Warhola oraz miejsce obfitujące w znane muzea i galerie sztuki. Gdzie zatem pojechać, aby zobaczyć te najsłynniejsze?
- Amsterdam – najwspanialsze kolekcje skupiają się podobno wokół Musuemplein – jest to Rijksmuseum, Stedlijk oraz muzeum van Gogha ze słynnymi „Słonecznikami”.
Amsterdam to również miasto muzeów poświęconych różnorodnej tematyce, od biblijnej (Bijbels Muzeum), dotyczącej pianoli (Pianola Museum), tulipanów (Pianola Museum) a także…torebek czy Electric Ladyland – muzeum, w którym staniesz się świecącym, fluorescencyjnym elementem. Muzeum znajduje się bardzo blisko domu – muzeum Anny Frank.
Wszyscy artyści, w szeroko pojętym tego słowa znaczeniu – muszą odwiedzić dzielnicę artystów, jaką jest Joordan. Funkcjonuje tam podobno ponad 100 galerii i studiów (trasa nr 16 ze wspomnianego niżej przewodnika „Amsterdam. Historia Mity Tajemnice” zaprowadzi Was do kilku z nich).
- Haga (muzeum Mauritshuis) – z obrazem „Dziewczyna z perłą” Jana Vermeera van Delfta
- Park Narodowy Hoge Veluwe (Rijksmuseum Kröller – Müller) – mniej znane dzieła van Gogha
…i tutaj moja wiedza (i zainteresowania) się kończą, ale pasjonatów odsyłam do ciekawego przewodnika wydawnictwa National Geographic „Amsterdam. Historia Mity Tajemnice”. Znajdziecie tam dokładny opis tras, m.in wiodącej przez słynne muzea. Koneserzy sztuki powinni również wybrać się w niedzielę na Spui i Thorbeckeplein w Amsterdamie, gdzie w bocznych uliczkach na świeżym powietrzu można odnaleźć prawdziwe dzieła sztuki, podobno na każdą kieszeń.
13. Presja depresji – poldery
„Bóg stworzył morze, Holender wybrzeże” powiedział kiedyś pewien Francuz, będący pod wrażeniem holenderskich systemów odwadniających. Aż dwanaście procent powierzchni Holandii wydarte zostało morzu, a jeszcze w XVIII wieku w miejscu lotniska Schiphol pod Amsterdamem można było zarzucić wędkę albo popływać.
Dzisiaj są to poldery – nowy ląd wydarty morzu. Mimo to Holendrzy wciąż zmagają się z różnego rodzaju zabezpieczeniami brzegów morskich, a rzeki i kanały ograniczone są wysokimi wałami. Gdyby nie stale umacniane tamy, wały i wydmy oraz różnego rodzaju zabezpieczenia, prawie połowa kraju znalazłaby się w czasie fali sztormowej pod wodą! W końcu jedna czwarta powierzchni znajduje się w depresji (a więc poniżej poziomu morza), a dalsze 35 % zaledwie metr nad poziomem morza! Jedno z ostatnich, tragicznych wydarzeń miało miejsce w 1953, kiedy to Morze Północne zabrało dwa tysiące ludzi oraz trzysta tysięcy zwierząt.
„Presja depresji. Holandia” to tytuł bardzo ciekawej książki o Holandii, zawierającej wiele wątków historycznych jak i współczesnych, odnoszących się do zachowań i postaw Holendrów. Świetne kompendium wiedzy na temat tego kraju. A Ci z Was, którzy lubią wszelkie ciekawostki, odsyłam również na stronę Pati z podróżemałeiduże.
14. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska (VOC)
Przez ponad 200 lat to Holendrzy panowali na morzach i oceanach. Bramą do morskiego świata była rzeka Ij w Amsterdamie. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska (VOC) założona na początku XVII w., zbudowała handlowe imperium z dalekomorskimi koloniami w Kapsztadzie, na Cejlonie, w Indiach oraz obecnej Indonezji, dawnych Indiach Wschodnich. Co ciekawe, niespełna 100 lat później Kompania stała się bogatsza i potężniejsza od większości ówczesnych rządów państw europejskich. Pod jej banderą w całym okresie istnienia pływało 4700 okrętów, posiadając przy tym 10-tysięczną armię żołnierzy i zatrudniając 65 tysięcy stałych pracowników, a na jej rzecz pracowało milion osób w różnych krajach.
Chodź z jednej strony można by zachwycać się taką potęgą, to jednak nie sposób nie wspomnieć o wielkiej brutalności i bezwzględności, jaką odznaczała się owa Kompania. W okresie swego panowania, posiadała ona monopol na egzotyczne przyprawy: pieprz, gałkę muszkatołową czy goździki. Jednym z przykładów może być Wyspa Korzenna (Moluki) w Archipelagu Malajskim, na której mieszkańcy torturami i egzekucjami zmuszani byli do składania przyrzeczeń, że ich jedynym pracodawcą będzie Kompania. Po jednej z egzekucji, która miała miejsce na wyspach Banda, przeżyło zaledwie tysiąc z piętnastu tysięcy mieszkańców… Owy barbarzyńca – Coen, doczekał się nawet swojego pomnika i muzeum w rodzinnym mieście Horn, pytanie tylko z jakiego powodu?
O takich i innych wątkach historycznych, ale i kulturowych oraz geograficznych możecie poczytać we wspomnianej już przeze mnie książce „Holandia. Presja depresji” Marka Orzechowskiego.
Z miejsca w którym stoimy z siostrą Marcina, kobiety żegnały swoich mężczyzn wyruszających w dalekie morskie podróże. Poniekąd ja też żegnałam wtedy swojego mężczyznę, który chodź nie statkiem, a samolotem wylatywał tegoż dnia z Amsterdamu do Indii. I chodź żegnaliśmy się na 2 tygodnie a nie wiele miesięcy, to byłam z pewnością tak samo smutna i przygnębiona jak owe niewiasty…
Holandia ma coś w sobie, że człowiek prędzej czy później pojawi się tam i będzie buszował po tulipanowych polach 🙂
Fajne zestawienie.
PS. dzięki za dobre słowo.
Zdecydowanie 🙂 już planuję drugi wyjazd żeby tak jak Wy porobić zdjęcia tulipanowym polom 🙂 ps. Świetnego bloga prowadzicie, i te zdjęcia! <3
JRK dopiero zaczyna jezdzic po swiecie, ostatnio był w miejscowości Giethoorn, lepiej znanej jako holenderska Wenecja, tam pojedźcie https://jrkrpg.pl/blog/2022/08/12/holenderska-wenecja/