PODLASIE NA ROWERZE
Długi weekend sierpniowy 2017 minął nam na poznaniu przepięknego zakątka naszego kraju jakim jest Podlasie. Ten niewielki obszar kryje w sobie trzy parki narodowe: największy w Polsce Biebrzański Park Narodowy, Narwiański Park Narodowy oraz najstarszy w Polsce Białowieski Park Narodowy. Zobaczyliśmy dwa z nich i na pewno tam wrócimy, szczególnie do Biebrzańskiego, gdyż nie zobaczyliśmy Łosia – gospodarza tych terenów. To właśnie parki były głównym celem naszego wyjazdu. Nie zabrakło jednak również odpoczynku nad jeziorami augustowskimi oraz zwiedzania perły barokowej – Tykocina. Zapraszamy do wirtualnej podróży.
Rozpoczęliśmy późnym popołudniem w miejscowości Łapy i dojechaliśmy do granic Narwiańskiego P. N. – Waniewa. Oczywiście ja uparłam się początkowo na Kurowo (jest tam miejsce na namiot, jednak był to okres największych burz przez co zrezygnowaliśmy) z myślą, że na pewno znajdzie się miejsce w środku w (zamkniętej od kilku godzin 😉 ) siedzibie parku. Tym sposobem nasza trasa znacznie się wydłużyła, a my zmęczeni i po ciemku wracaliśmy do Waniewa. Bez noclegu i kolacji, podjechaliśmy do jedynego w okolicy otwartego sklepu, który okazał się również mini barem i noclegiem. Pani nie spodziewała się co prawda gości, ale jak tu nie przyjąć zdezorientowanych i wygłodzonych rowerzystów. W ten oto sposób obudziliśmy się następnego dnia z takim widokiem:
Dzień 1 – Narwiański Park Narodowy – kładka Waniewo – Śliwno i Tykocin
Tak wygląda większość obszaru tego Parku. My zdecydowaliśmy się na jedną z trzech ścieżek przyrodniczych, która biegnie w poprzek doliny Narwi. 98 % powierzchni stanowią grunty silnie uwilgotnione, stale lub okresowo podtapiane. Gdyby nie ponad 1000- metrowa kładka i kilka pływających mostów, którym możecie dokładniej przyjrzeć się na zdjęciach poniżej, przejazd przez te tereny byłby niemożliwy.
Trzeba przyznać, że chociaż obszar parku nie należy do największych, to jednak przeciąganie lin mostu było dość czasochłonne i pracochłonne…
Nie wspominając o kolejkach, które swoją drogą były całkiem przyjemne. W końcu ludzie, którzy postanawiają spędzić weekend „na bagnach”, szarpiąc się z linami i rowerami, żeby przeskoczyć rzekę muszą być nietypowi.
Najważniejszym walorem przyrodniczym Narwiańskiego Parku Narodowego jest unikatowy system prawie 500- kilometrowej rzeki Narwi, której 45- kilometrowy odcinek został objęty ścisłą ochroną. Płynie ona na tym obszarze wieloma łączącymi i rozdzielającymi się korytami. Taki wielokorytowy system rzeczny, nietypowy dla naszego kraju, nosi nazwę „anastomozujący” (podobną budowę ma również Amazonka czy Kongo). Więcej na temat Narwi możecie przeczytać tutaj.
„Brzegi oraz teren przy korycie porastają szuwary właściwe. Jest to ubogi florystyczne zespół wysokiej roślinności z dominacją trzciny pospolitej. Ponadto spotykamy tam pałkę wąsko – szerokolistną, mannę mielec, mozgę trzcinowatą, tatarak i kosaciec żółty.”
Pomimo, że florystycznie obszar jest ubogi, to ogrom tej roślinności, która otaczała nas z każdej strony, chcąc „pochłonąć” nas razem ze ścieżką, tworzy niepowtarzalny klimat. Nagle poczuliśmy się jak przeniesieni w czasie i wyrwani całkowicie z cywilizacji wielkomiejskiej. Naprawdę robi wrażenie.
Zdecydowanie najlepszym okresem odwiedzin tego parku jest wiosna. Wszyscy miłośnicy ptaków będą mogli zaobserwować nawet kilkutysięczne stada gęsi, kaczek i łabędzi. Obszar ten jest również doskonałym miejscem odpoczynku i żerowania ptaków. Symbolem Narwiańskiego Parku Narodowego jest błotniak stawowy. Tego specyficznego ptaszka udało nam się zobaczyć, niestety nie uwieczniliśmy go samodzielnie, dlatego posłużymy się zdjęciami ze strony parku:
Specyficzna rzeźba terenu z układem charakterystycznych środowisk podmokłych jest również typowym szlakiem migracyjnym dla niektórych ssaków kopytnych – łosi, dzików i występujących tu sporadycznie jeleni. Więcej na temat zwierząt parku przeczytacie tutaj.
Narwiański Park Narodowy został również objęty europejskim programem Natura 2000, właśnie za sprawą unikalnego krajobrazu. Program skierowany jest na specjalną ochronę ptaków oraz siedlisk przyrodniczych dzikiej fauny i flory. A jest co chronić. Występuje tutaj 10 gatunków z Polskiej Czerwonej Księgi, 9 rodzajów siedlisk przyrodniczych (najcenniejsze to: starorzecza, torfowiska i bory bagienne) oraz 11 gatunków zwierząt (najbardziej znane to traszki grzebieniaste, kumaki nizinne, bobry i wydry).
Jak widzicie na mapce, po parku zrobiliśmy zaledwie kilkanaście kilometrów, następnie dojechaliśmy do pobliskiego Tykocina – perły baroku (dystans Waniewo – Śliwno – Tykocin to zaledwie 30 km), gdzie zajechaliśmy do fajnej, żydowskiej restauracji oraz zwiedziliśmy synagogę i uwieczniliśmy się pod zamkiem. Dalej zrobiliśmy 40 km asfaltową drogą do granicy kolejnego parku narodowego – Biebrzańskiego.
Tykocin
Tak jak każdy kraj ma swoją dawną stolicę (zazwyczaj o wiele bardziej klimatyczną, z historią) tak również Podlasie ma takie miejsce, które dawniej było jednym z ważniejszych miejsc tego regionu. Mowa o Tykocinie – mieście w centrum Korony, w którym za czasów Jagiellonów znajdował się port. Narwią spławiano nie tylko towary na sprzedaż, ale działa, amunicję oraz proch. W tamtych czasach działało tutaj aż 70 karczm i zajazdów, obecnie dla porównania tylko 4.
Naszą pierwszą, podstawową potrzebą po dotarciu nie był niestety głód wiedzy, a pierwotna potrzeba zjedzenia porządnego obiadu. W taki sposób odnaleźliśmy szybciutko ładnie prezentującą się żydowską restaurację „Tejsza” i zamówiliśmy dwa wystawne dania (po prawej babka ziemniaczana, tzn. kugel):
Po zakosztowaniu żydowskiej kuchni, postanowiliśmy pozostać w temacie i odwiedzić synagogę. Polecamy Was wziął audiobooka ze słuchawkami, który prowadzi nas „za rękę” po wnętrzu, zwracając uwagę na poszczególne elementy. W środku ujrzeć można duże, ciężkie żyrandole, na ścianach inskrypcje po hebrajsku i aramejsku, zaś na środku majestatyczną bimę, czyli mównicę. W XVIII wieku mieszkało tu blisko cztery tysiące Żydów, co stanowiło trzy czwarte całej ludności tego miasta. Jeżeli jesteście ciekawi historii miasta i innych zabytków przekierowujemy Was na stronę Wędrownych Motyli – speców od doskonałych relacji miejskich i wszelkich.
Na sam koniec uwieczniliśmy się pod rekonstrukcją zamku, powstałą na fundamentach XVI- wiecznego zamku Zygmunta Augusta i ruszyliśmy dalej w stronę Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Dzień 2 – Biebrzański Park Narodowy
Następnego dnia, po nocy w szkolnym schronisku młodzieżowym w Goniądzu (tej nocy również nie zdecydowaliśmy się spać w namiocie z obawy przed burzami) przejechaliśmy przez drugi z parków narodowych na naszej trasie – Biebrzański Park Narodowy. Park zawdzięcza swoją nazwę 165 – kilometrowej rzece Biebrzy – prawemu największemu po Bugu dorzeczu Narwi. Ta z kolei swoją nazwę wzięła od bobrów, przez co nazywana była dawniej Bobra, Biber czy Bebra. Biebrza to rzeka nizinna o wolno płynących wodach, ale i przepływająca w niezaplanowany sposób, tworzący liczne meandry.
Dolina Biebrzy zachowała swój dziki i niepowtarzalny charakter, co sprzyja powstaniu jednej z największych ostoi ptaków wodno – lądowych. Aż 180 gatunków gniazduje bezpośrednio nad rzeką (w tym batalion – znajdujący się w logo parku), a pływa w niej 38 różnych gatunków ryb. Bagna biebrzańskie to również największa w Polsce ostoja łosi.
Biebrzański Park Narodowy jest nie tylko największym, ale i najdłuższym parkiem narodowym w Polsce, co widać na poniższym zdjęciu. Odległości między jego najdalszymi punktami wynoszą prawie 100 km. Z tego też powodu przejechanie całego parku w jeden dzień (bo tylko tyle czasu nam zostało) było dla nas niewykonalne. Zobaczyliśmy więc zaledwie wycinek trasy. Co więcej, suma wszystkich szlaków turystycznych – pieszych, rowerowych i kajakowych wynosi… 600 km. Także polecamy spędzić dobry tydzień, żeby zapoznać się z większością z nich.
Najpopularniejszym szlakiem rowerowym jest „Podlaski Szlak Bociani”. Jest on 412 – kilometrowym szlakiem, którego część przebiega przez Biebrzański Park Narodowy (odcinek Tykocin – Wilkownia). Przejechanie tego szlaku to poznanie aż czterech różnych parków narodowych w naszym kraju! Większość naszej trasy natomiast biegła fragmentem szlaku Green Velo. A jak dokładnie wyglądała nasza trasa z Goniądza do Augustowa, możecie zobaczyć poniżej.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że przejeżdżaliśmy obok (niestety nie zwiedziliśmy tego miejsca) Rezerwatu Czerwone Bagna i Grzędy, który utworzony został 60 lat przez powstaniem parku. Prowadzi przez niego 5 szlaków turystycznych oraz 700 – metrowa ścieżka zakończona platformą widokową na Czerwone Bagna oraz przy odrobinie szczęścia, na łosie. Więcej na temat rezerwatu i ciekawej historii wsi Grzędy znajdziecie tutaj.
Późne popołudnie, jak i połowę następnego dnia spędziliśmy w Augustowie, ciesząc się takich zachodem Słońca:
Dzień 3 – Augustów i Szlak Orła Białego
Augustów oferuje również wiele alternatywnych szlaków rowerowych wokół jezior. Jednym z nich jest 75 – kilometrowy szlak Orła Białego. Ma on na celu przypomnienie i utrwalenie tradycji patriotycznych, historii walk o wolność i niepodległość Polski w południowo – zachodniej części Puszczy Augustowskiej. Składa się z trzech pętli, dostosowanych do różnego poziomu kondycyjnego i możliwości czasowych. Pierwsza – spacerowa, dostępna jest również dla rodzin z dziećmi, druga – bardziej wymagająca – jednodniowa, trzecia – przeznaczona jest dla rowerzystów oraz zaprawionych piechurów, którym na jej pokonanie potrzeba trzech dni.
My zrobiliśmy jedynie jego fragment nad Jeziorem Augustowskim Białym, zahaczając o Studzieniczną. Wieś ta znana jest z Sanktuarium Matki Boskiej Studzieniczańskiej. Nazwa Sanktuarium, jak i jeziora pochodzi od studni, która według wierzeń zawiera cudowną wodę uzdrawiającą choroby oczu i skóry. Miejsce to związane jest z objawieniami Matki Boskiej, które miały miejsce w XVIII w. Studzieniczna leży nad jeziorem, wśród ponad stuletnich dębów i dziewiczej natury Doliny Rospudy.
Na terenie tego pielgrzymkowego miejsca mieszczą się Kościół Matki Boskiej Szkaplerznej, cudowna studzienka oraz Kapliczka Najświętszej Maryi Panny. W murowanej Kapliczce znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Studzienicznej wykonany w XVIII w. przez nieznanego artystę. Zarówno do kapliczki jak i studzienki prowadzi ścieżka usypana na grobli z 1920 r. Drewniany Kościół Matki Boskiej Szkaplerznej wybudowany w połowie XIX w. ujmuje zarówno swoją zewnętrzną prostotą jak i niezwykle ciekawym wnętrzem. W środku znajdują się trzy ołtarze, a to co szczególnie przyciąga wzrok to krucyfiks nad prezbiterium i żyrandole z rogów łosia.
Przy alejce prowadzącej z kościoła do kaplicy na wyspie rośnie stary dąb (500 lat) pamiętający obu pustelników. Jednych z nich był Wincenty Murawski – emerytowany wojskowy. Zdobył on sobie sławę zielarza i uzdrowiciela. Zbudował w 1770 r. niewielką kapliczkę przy studni z cudowną wodą, która znajdowała się na małej wysepce. To właśnie jego działalność ugruntowała przekonanie o świętości tego miejsca.
Tuż przed odjazdem z Augustowa, z jednego z przystanków Polskiego Busa (do samego końca mieliśmy obawy, czy nasze rowery zostaną zabrane do autobusu razem z nami…oczywiście kierowca na początku asertywnie mówił nie, ale my też nie ustępowaliśmy, po czym z ogromną łaską władował rowery do luku…) poszliśmy na podlaski przysmak – kartacze. I tym optymistycznym akcentem mogliśmy zakończyć nasz wyjazd.