Wyprawa na Wadi Rum była dla nas niezapomnianym przeżyciem. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy pustyni z tyloma różnorodnymi formacjami skalnymi, wąwozami i wydmami. A wszystko to w jednym miejscu na obszarze wielkości Beskidu Śląskiego. Jeden dzień (bo tyle trwał nasz tour) to zdecydowanie za mało. Co więcej, postanowiliśmy zafundować sobie dodatkową atrakcję w postaci wynajętego auta w Akabie i w taki oto sposób zjechaliśmy to niezwykłe miejsce. Ale od początku…
Czym po pustyni?
Na początek garść informacji praktycznych. Pustynię Wadi Rum podziwiać można na różne sposoby, począwszy od pieszej wędrówki (np. 3-4 h pętelki od Visitor Centre do Siedmiu Filarów mądrości lub 2-dniowej trasy (40 km!) jak Wapniaki w drodze), roweru (sprawdźcie u nagniatamy.pl) przez karawanę na koniach, wielbłądach (taką opcję wybraliśmy w Maroku, ale wtedy panował przyjemny, grudniowy chłodek!) po wynajęcie auta (z przewodnikiem bądź samodzielnie).
Zdecydowanie auto uważamy za najrozsądniejszą wtedy, no i jakby nie patrzeć, najwygodniejszą opcję, szczególnie jeśli mamy tylko jeden dzień, a nieziemskie krajobrazy dzielą kilometry odległości… A teraz informacja dla ludzi gór! Zaledwie 45 minut drogi autem od centrum turystycznego, przy granicy z Arabią Saudyjską, znajduje się najwyższy szczyt Jordanii – Dżabal Umm ad Dami / Jabal Umm ad Dami – 1854 m n.p.m. My niestety tam nie dotarliśmy, ale przynajmniej mamy kolejny powód, aby wrócić w te rejony!
Tego dnia wstaliśmy wcześnie rano (ok. 6) i spakowani wyjechaliśmy z Akaby (zahaczając o tanią kawę i pyszne piekarnie).
Jak znaleźć nocleg?
Po dotarciu na miejsce (Akabę i Wadi Rum dzieli zaledwie 60 km) zajechaliśmy do pobliskiej miejscowości, gdzie wraz z rodzinką mieszkał nasz pośrednik noclegowy (znaleziony na bookingu). Po wypiciu wspólnej herbaty, rozmowie o trasie (chłopaki uruchomili swoje niezawodne urządzenia wielofunkcyjne) i pozachwycaniu się tym oto tłuściutkim bobaskiem (Czyż nie jest śliczne?) zostawiliśmy po 20 JOD od osoby (10 JOD za nocleg i 10 JOD za gorącą kolację ze śniadaniem). To był nasz całkowity koszt spędzenia nocy na pustyni w Jordanii (nie licząc wstępu – 5 JOD oraz wynajętego auta, które na 5 osób na tydzień wyniosło nas po 500 zł, a pokonaliśmy nim dobre 700 km).
Wjazdu na pustynię strzeże brama Visitor Centre, w którym to możecie zaopatrzyć się z taką oto mapę. Wjeżdżaliśmy „własnym” autem, dlatego uiściliśmy opłatę w wysokości 5 dinarów.
Jako pierwsze ukazały nam się wielbłądy i były to jedyne pustynne zwierzęta, które dostrzegliśmy (nie licząc wściekłych psów). Mimo że pustynia jest bogata w faunę, to jednak okazy takowe aktywne są głównie w nocy. Mowa o wilkach, szakalach, karakalach – rysiach stepowych, wężach (na 10 gatunków 2 są jadowite), gekonach czy agamach – jaszczurkach. Niecodziennym widokiem jest również wypas stada kóz, owiec lub wielbłądów przez miejscowych beduinów, którzy (chodź już bardzo nieliczni) prowadzą koczowniczy tryb życia, zatrzymując się w jednym miejscu przez kilka miesięcy, wypasają swoje stada dopóki brak paszy nie zmusi ich do przeniesienia się w inne rejony.
„Wysoka dolina” bo tak dosłownie tłumaczy się nazwę „Wadi Rum” jest rajem dla geografów, morfologów i wszystkich tych, których interesują różnorodne formy skalne. Sama studiowałam wiele podręczników (jestem po geografii) i muszę przyznać, że nigdy nie robiły na mnie aż takiego wrażenia małe, może z uwagi a kiepskiej jakości zdjęcia z lektur z lat 60. Dopiero kiedy zobaczyłam je na własne oczy, to doznałam majestatu i potęgi sił natury: współpracy wiatru, wody i temperatury. Zrozumiałam wtedy dlaczego zainteresowałam się tą dziedziną. W końcu kogo nie pasjonują powstające na przestrzeni dekad niezwykłe formy? Np. takie malownicze mosty skalne, powstające przez stopniową erozję podstawy skały przy jednoczesnym zachowaniu twardszych, górnych części? Czad, prawda? Albo taki grzyb skalny, istny cud przyrody nieożywionej.
Kiedy już zakochamy się w bezkresie pustyni, jej kolorach, różnorodnych formach skalnych, przychodzi czas na odkrycie Kanionu Khazali (oczywiście nie jest to jedyny kanion, przewodnik wspomina również o Kanionie Burrah). Jego eksploracja zajmuje chwilę, ale uwierzcie mi, że nie będziecie chcieli z niego wychodzić, panuje tam idealny chłodek (a przynajmniej jest chociaż o kilka stopni mniej).
Czyż nie jest piękny?
Kolejnym, charakterystycznym i jakże fotograficznym miejscem była Czerwona Wydma, na którą wdrapanie przysporzyło nam niezłej zadyszki. Szczególnie, że razem z Justyną bardzo chciałyśmy dopaść tego małego chłopca z deską „sandboardową” i przekonać się, że to takie proste zjechać sobie po piasku… takowe bynajmniej nie było, ale za to było pozowane zdjęcie, więc pół biedy 😉
Jak spędziliśmy noc na pustyni?
Po całym dniu na pustyni (około 8 godzin zajęła nam nasza odjazdowa karawana Mitsubishi Pajero. Swoją drogą chłopaki zgodzili się na moją drobną przejażdżkę nim po pustyni i muszę przyznać, że poczułam się jak 'pan i władca’ na krańcach świata ;)) dojeżdżamy do miejsca naszego noclegu. Przygotowani na spanie na podłodze, pod pięcioma warstwami, z własnymi śpiworami, ulegamy miłemu zaskoczeniu. W środku blaszaków, obitych od środka pięknymi dywanami, stały najprawdziwsze łóżka, a na nich zestawy świeżej kołdry w 'spongeboba’ oraz inne miłe, baśniowe akcenty. Toż cię Arab potrafi zaskoczyć. Po całodziennych przyśpiewkach kolegów „Jedzie Arab po pustyni” wszyscy nabraliśmy szacuneczku dla rozmachu i pomysłowości w organizacji beduińskich noclegów.
Oprócz iście hotelowych warunków (oddzielnie wybudowane toalety z prysznicami) stała również część gościnno-obiadowo- kawiarniana, z centralnie stojącym ogniskiem. A jak już jesteśmy przy ognisku i obiedzie, nie uwierzycie co Ci beduini sobie obmyślili. Zarb, bo tak nazywa się beduiński grill, to rodzaj dziury w ziemi, do której kładzie się przepyszne mięsne szaszłyki, zobaczcie u Magdy z 1000kroków.pl (świetna relacja!).
I chodź zarówno wieczór, jak i noc były pochmurne co sprawiło, że ominął nas jeden z najpiękniejszych zachodów Słońca na Ziemi oraz widok niesamowitego rozgwieżdżonego nieba, to kolacja w beduińskim wydaniu szybko rozwiała nasze żale. Dodatkowo ta muzyka (zobaczcie sami) i ludzie z całego świata skupieni przy jednym ognisku stworzyły niepowtarzalną magię.
A z samego rana (mieliśmy ustawionych 5 budzików) czyhaliśmy na wschód Słońca. Od naszej strony, nie był on może najbardziej spektakularny, ale samo wyczekiwanie nastania dnia i nasłuchiwania bezbłędnej ciszy uczyniły to miejsce niezapomnianym dla nas. Na pewno tu wrócimy, tylko tym razem minimum na 2-3 dni.