Pomysł odwiedzenia Walii zrodził się od wolontariatu dla organizacji YHA, która oferowała 3- tygodniową pracę na zamku w St Briavels z noclegiem w pakiecie. Dodatkowy tydzień spędziliśmy tam razem, wypożyczając auto i odwiedzając kilka innych atrakcji tego kraju. Po raz drugi z rzędu wyjazd na Wyspy Brytyjskie wypadł w sierpniu (2018 i 2019), jest to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych miesięcy i najlepszych okresów, aby cieszyć się ciepłem i słońcem przeplatanym krótkimi orzeźwiający „showerami”.
1. Pembroskeshire National Park
Walia jako kraj wyspiarski oferuje niesamowite nadmorskie szlaki wzdłuż wybrzeża. Jednym z takich miejsc jest Park Narodowy Pembroskeshire. Pierwszym odwiedzonym przez nas miejscem był Green Bridge of Wales. Jest to idealne miejsce na początek, szczególnie kiedy masz mało czasu i chcesz ujrzeć jeden z piękniejszych krajobrazów wybrzeża.
Kolejny dzień poświęciliśmy na kilkugodzinną wędrówkę klifowym szlakiem, rozpoczynając od najmniejszego miasteczka Walii – St. David’s (dojechaliśmy do niego autobusem), a kończąc w Newgale, kilka kilometrów od naszego noclegu w Broad Haven YHA (chyba najtańszej opcji noclegowej, a jednocześnie bardzo zadbanej i świetnie wyposażowej) z pięknym widokiem na wybrzeże z jadalni.
Najpiękniejsze jest jednak to, że opcji zwiedzania i podziwiania tego zakątka Walii jest ogrom. Całe wybrzeże połączone jest świetnie utrzymanym i oznakowanym Coast Path of Wales (podobnie jak South West Coast Path w Anglii, z którego fotorelację możecie obejrzeć tutaj), dlatego nasza trasa jest jedną z wielu opcji.
2. Snowdonia National Park
Nazwa parku, jak i całego regionu pochodzi od nazwy najwyższego szczytu Gór Kambryjskich, który mierzy 1850 m n.p.m. Góry te wiekiem odpowiadają polskim Sudetom, co oznacza, że są to jedne z najstarszych gór naszego kontynentu.
Postanowiliśmy się na niego wdrapać, pomimo deszczowej i mglistej pogody. I nie żałujemy! Pogoda w górach potrafi być kapryśna, szczególnie tutaj, ale potrafi też pozytywnie zaskoczyć. Na górę można zajechać również koleją zębatą, dlatego jeśli nie czujesz się na siłach, możesz z niej skorzystać. Pamiętaj jednak o rezerwacji z kilkudniowym wyprzedzeniem.
Na szczyt wiedzie wiele tras. Za najbardziej malowniczą uważa się Snowdon Horseshoe, o długości 13 km, 1070 m przewyższeń, zajmującą ok 6 godzin. My wybraliśmy trasę, wiodącą z przełęczy Pen-y-Pass o nazwie Miner’s Trail, która zajęła nam 3 godziny. Zeszliśmy zaś szlakiem do miejscowości Llanberies, w której zostawiliśmy samochód (do przełęczy przestopowaliśmy).
Drugiego dnia, już przy pełnym słońcu, wyruszyliśmy malowniczą, polodowcową doliną wokół jeziora Llyn Idwal. Trasa jest tak piękna, że zamiast 3 godzin, zajęła nam 5 (możecie więc wyobrazić sobie nasze tempo i chęć cieszenia się tym miejscem jak najdłużej). To, co odróżnia te góry od naszych polskich Beskidów czy Tatr to widoki bez konieczności podchodzenia czy przebijania się przez warstwę lasu. W przeciągu 10-15 minut marszu panoramę całej doliny mieliśmy jak na dłoni! Natura w postaci wszechobecnych wrzosów, soczystej trawy w połączeniu z jeziorami i odsłoniętymi graniami przyciągnie każdego pasjonata gór. Jednocześnie nie są to wymagające trasy, można tutaj spotkać ludzi w każdym wieku, często ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi.
Dokładny opis trasy znajdziecie tutaj.
Co do miejsca, które stało się naszą bazą wypadową, po raz kolejny nie mogliśmy lepiej trafić – YHA Snowdon Bryn Gwynant – hostel z widokiem na jezioro, biegające wokół króliki oraz takie krajobrazy w zasięgu kilku kilometrów.
3. Klimatyczne miasteczka – St David’s, Beddegert, Aberystwyth
Chcąc połączyć wyprawę nadmorskimi ścieżkami po parku narodowym, można zakończyć lub rozpocząć dzień w Saint David’s, uważane za duchową stolicę Walii. W centrum miasteczka znajduje się Katedra Św. Dawida – patrona tego kraju. Prawie 40 – metrowa wieża i katedra wzniesiona na planie krzyża przytłacza swoją wielkością. Sam święty żył (wg legendy) w VI w. przez 100 lat, a jego znanym mottem było: „gwenwch y pethau bychain mewn bywyd”, czyli rób małe rzeczy w życiu. Mnich ten znany był również z tego, że jako asceta prowadził wegetariański tryb życia, żywiąc się głównie porem, którego barwy – biały i zielony widzimy na fladze Walii. Roślinie tej przypisywano wiele walorów zdrowotnych.
A co kiedy cały dzień leje i wieje? Zdecydowanie trzeba wtedy zawitać do jakiejś klimatycznej kawiarni z domowymi wyrobami. Jedną z nich odnaleźliśmy w mijanej po drodze miejscowości Beddgert i za namową pożeracza tradycyjnych słodkości – Olgi (możecie ją bliżej poznać tutaj), zamówiliśmy scones with jam&cream.
Wszyscy miłośnicy psów, mający nieodpartą potrzebę przywitania się z każdym mijanym czworonogiem, będą się czuli w takim miejscu jak w raju. Co drugi Brytyjczyk przychodzi w takie miejsca ze swoim pupilem i jest niemal zachwycony kiedy widzi zainteresowanie swoim podopiecznym.
A kiedy już się wypogodzi koniecznie odwiedźcie Aberystwyth, które zachwyciło nas nadmorską promenadą kolorowych kamienic. Na dodatek, mieści się tutaj University of Wales, tylko kto mógłby się skupić na nauce w takim kurorcie? Dodatkowo, część akademików znajduje się centralnie nad wybrzeżem.
4. Cardiff (Caerdydd)
A kiedy najdzie Was ochota na przeniesienie się do miasta stołecznego wielkości Lublina, zamieszkałego przez zaledwie 350 tys. mieszkańców, koniecznie przespacerujcie się jednym z piękniejszych parków na wyspie. Jego powierzchnia jest imponująca, roślinność zarówno miejscowa, jak i egzotyczna, a sielski i weekendowy klimat czuć nawet w dni powszednie. To takie znane z filmów miejsce, gdzie zarówno grają z football, jak i urządzają pikniki i piją kawkę w ukrytym ogrodzie. Zdecydowanie mogłabym przychodzić tam co tydzień.
Niestety nie zdam Wam relacji z życia noclegu w stolicy, ale trzeba przyznać, że miasto to tętni energią już od godzin popołudniowych. W wakacyjny weekend ludzie dosłownie wylewają się z barów i restauracji.
Dodatkowo jest to stosunkowo młode miasto, które urbanistycznie rozwija się od ok 250 lat, zaś stolicą Walii zostało dopiero w 1955. Nie znajdziemy tutaj starówki, za to nowoczesna architektura przepleciona z wiktoriańskimi zabytkami przyciąga uwagę. Dwoma głównymi atrakcjami tego miasta są: stadion Millenium – podobno najlepszy na wyspie i zamek. Z uwagi na moje zerowe zainteresowanie stadionem, skupiłam swoją uwagę na okazałym zamku.
Początki zamku sięgają starożytności, jednak za jego obecny wygląd odpowiedzialny jest markiz Bute (XIX w.), nadając mu średniowieczną stylizację. Charakterystycznymi elementami zamku są liczne wieże i wieżyczki oraz tzn. „Animal Wall”, który na mnie zrobił ogromne wrażenie. W środku znajdziemy cenne kolekcje muzealne.
5. St. Briavels Castle- uroki walijskich krajobrazów – wolontariat dla YHA
Praca jako wolontariusz w tak pięknym przyrodniczo miejscu i w tak urokliwym miasteczku jest czymś wspaniałym i polecam takie doświadczenie każdemu, kto potrzebuje resetu, naładowania baterii i odczuwa potrzebę połączenia pracy na rzecz innych z aktywnym i świadomym zwiedzaniem. Dodatkowe korzyści w postaci nowych znajomości, szlifowania języka tylko zachęcają do tego typu aktywności. Więcej na temat organizacji YHA możecie przeczytać tutaj.
Do St. Briavels dojechałam na stopa z trójką uroczych Walijczyków – ojcem i dwójką synów. Informacja o zamku w okolicznej wsi zaskoczyła ich na tyle, że podwieźli mnie pod samą bramę, chociaż mieszkali kilka kilometrów w przeciwnym kierunku. Swoją drogą, warto dopytać organizatorów wolontariatu o zwrot kosztów dojazdów (za taksówki, transport publiczny, a nawet bilety lotnicze), często są one zapewniane, tak jak nocleg i wyżywienie.
Mój plan na 3 tygodnie pracy był prosty – wolontariat bez Polaków, najlepiej sami rodowici mieszkańcy – i tak też było. Na miejscu okazało się, że jestem jedynym wolontariuszem. Pracowałam 6 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu. Pomagałam w ogólnym utrzymaniu porządku i drobnych pracach w kuchni.
Na powitanie trafiła mi się mało przyjemna pogawędka z managerem Chrisem, mającym bzika na punkcie zasad pracy, odpowiedniego zachowania i picia alkoholu. Ostatnie uwagi rozbawiły mnie najbardziej, ale mając w głowie świadomość różnic kulturowych i stereotypów na temat Polaków, wysłuchałam wszystkiego z pełną powagą, zapewniając że przyjechałam w pokojowych, niealkoholowych celach :). Pomimo tego nad wyraz oficjalnego powitania, poznałam wiele ciekawych, życzliwych i zabawnych ludzi, którzy towarzyszyli mi nie tylko w pracy, ale i poza nią. Chwilami miałam aż za dużo języka obcego na dobę. Kontakt z co najmniej trzema akcentami – lokatorka ze Szkocji, rodowita Angielka z Londynu czy studenci z pobliskich walijskich wiosek był najlepszą z możliwym lekcji angielskiego w moim życiu. Prawdziwego języka walijskiego miałam okazję posłuchać jedynie podczas festynów organizowanych na zamku. Mało kto używa (i w ogóle zna) go teraz w codziennej konwersacji. Jedynym widocznym i niezaprzeczalnym dowodem na istnieje innego języka niż angielski, są tablice informacyjne i nazwy miejscowości w języku celtyckim.
Z natury jestem introwertykiem, więc pomimo najszczerszych chęci przebywania z fajnymi ludźmi 24 h/d, „musiałam” sobie robić całodniowe, samotne wycieczki piesze po okolicznych pagórkach, do których prowadziły niekończące się „walk paths”, czyli oznakowane spacerowe ścieżki. Cała magia tych przejść polega na tym, że potrafią one przebiegać na tyle czyjegoś podwórka czy też wąską ścieżką pomiędzy gospodarstwami. Zachowanie naturalnych korytarzy to świetny przykład zachowania zrównoważonego rozwoju. To coś, czego brakuje mi u nas. Ciekawe przykłady innych tras znajdziecie tutaj i tutaj.
Samo miasteczko St Briavels jest niesamowicie urokliwe i imponująco małe. Po 3 tygodniach miałam wrażenie, że poznałam nie tylko każdy sklep (cały jeden), galeryjkę czy pub (w którym w weekendy odbywały się quizy i do którego tłumnie zjeżdżali okoliczni mieszkańcy, raz nawet pojawiła się tam Polka mieszkająca na co dzień w jakimś większym mieście), ale i każdego mieszkańca. Miałam zakusy, aby odwiedzić też miejscową szkołę, ale z uwagi na okres wakacyjny było to niemożliwe. Kiedy myślę o tym miejscu po kilku latach, mam ochotę pojechać tam ponownie. Uwielbiam prowincje, towarzyszący im spokój i rozciągające się wokół wzgórza, pasące się krowy, konie a wszystko to w połączeniu ze schludną architekturą i panującą wszędzie czystością. Zdecydowanie mogłabym tam zamieszkać na emeryturze (o ile słońce wychodziłoby częściej, niż tylko w wakacje :)).
Mam nadzieję, że zachęciliśmy Was do tego kierunku podróży. Dodatkowo możecie połączyć takiego tripa ze zwiedzaniem dwóch niesamowitych historycznie i architektonicznie miast – Bristolu i Bath (już po stronie angielskiej). Znajdują się one jednak na wyciągnięcie ręki. Na zachętę, kilka zdjęć.
Fajne miejsca. Dziękuję